W poniedziałek budzę się chory.. Cały tydzień leżę w łóżku lecząc się na Złoty Stok.. Start.. noga idzie, jest moc.. 11km.. jarzmo rozsypuje się na zjeździe.. zupełnie bez powodu.. Zostałem bez siodła.. 40 minut szukania łódeczki w błocie, bez skutku.. Koniec..
Na zbiórkę nie pojechałem, wierząc w deszczowe prognozy.. oczywiście nie spadła nawet kropla deszczu, ale wyszło mi to na dobre - po południu ustawka z Krzyśkiem. Wyjeżdżając spodziewałem się, że natłuczemy kilometrów ale nie że aż tyle :) Krzysiek chciał pokazać mi swoją trasę do Warki i tak też zrobiliśmy, w pełni świadomi że w drodze powrotnej czeka nas ostre rzeźbienie pod wiatr. Nie było tak źle, chociaż ja na pewno odczułem to dużo bardziej, bo przecież czym jest 180km dla kogoś kto zrobił Imagisa ;) Wytrzymałościowy weekend z tego wyszedł.. czyli zgodnie z planem.
Trzeba było się wyspać zamiast oglądać KSW.. Wczesna pobudka i jazda, najpierw z Jurkiem, później zbiórka Wilanów, a na trzeciej rundzie odbiliśmy żeby pojechać pętle na G. Kalwarię. Trochę tego w sumie wyszło ;)
18 Powsin, przeczytałem wiadomość. Trochę późno, noga ujechana, ale nie ma co marudzić. Okazało się że ekipa jest bardzo mocna i nie chcąc się zaginać musiałem sobie strzelić parę razy jak poszedł ogień. Powrót co prawda po ciemku, ale trening rewelacyjny.
Nic nie mogło poprawić mi humoru bardziej niż wyjechanie całych Towarnych.. na kompletnym luzie, nawet lekko się nie podginając. Na ściganie giga wciąż jest słabo, ale cieszy to, że noga w porównaniu z zeszłym rokiem jest widocznie sporo mocniejsza. Cały tren => tempówka wzdłuż rzeki i do Kusiąt, duże Towarne, małe Towarne, Zielona
Dwa razy wychodziłem i za każdym razem nie minęło nawet 5 minut zanim zaczęło padać. Przy podejściu nr 2 stwierdziłem że może deszcz ostudzi moją majówkową frustrację i pojechałem w teren - rzeka, zielona, kusięta.