Wyprawa z Czarkiem - najpierw przy Warcie, później Mstów, do Woli Mokrzeskiej, w Smykowie skret na południe, przez Park Krajobrazowy Stawki, Juliankę, Sieraków czarnym rowerowym w Góry Gorzkowskie. Tak zarośniętych podjazdów z kupą kamieni nie widzialem od dawna, co chwile traciłem równowage i musiałem sie wpinać pod góre, ale po dotarciu na szczyt piękny widoczek i zjazd (nawet kozy i inne zwierzaki były) zdecydowanie wynagrodziły męczarnie :) Później genialnymi krętymi asfaltami (pełno podjazdów, super widoki) do Niegowej, następnie Bobolice - tradycyjnie wjazd czerwonym pieszym na zamek, później czerwonym rowerowym na Ostrężnik. Po drodze na kamieniu przeciąłem oponę :| na szybko prowizorycznie zakleiliśmy taśmą izolacyjną, i przez Siedlec, Zrębice, Sokole Góry dotarliśmy do Częstochowy. Najgorsze było to, że wziąłem za mało jedzenia i wody, ale do domu dojechałem, godzine później bawiłem się na spotkaniu Trauguciaków :) Super wycieczka :)
Piersza odsłona uphillu - czyli czas zacząć szlifować technikę podjazdów. A raczej nauczyć się podjeżdżać od początku, bo do tej pory moje umiejętności w tej dziedzinie nie były zbyt wielkie.
Miało być dużo terenu - i było. Najpierw wzdłuż Warty, czerwony rowerowy w czerwony pieszy i pierwszy podjazd - Zielona Górka. Niestety niezaliczony, ale podjechałem najdalej z dotychczasowych prób. Jeszcze troche i ją zmęczę. Później Towarne - tak jak zwykle, bez zmian (na 3 podjazdy 3 do połowy). Tutaj będzie ciężko, chyba jedne z cięższych podjazdów w okolicy. Później zamek w Olsztynie - zaliczony. Lipówki - zaliczone (+ dodatkowy wjazd wyżej, którego nigdy jeszcze nie udało mi się zrobić). Biakło objechane, zamęczanie się w Sokolich po czym powrót - Lipówki od drugiej strony. Podjazd łatwy ale straciłem równowage i były problemy, brakowało też już siły. Później jeszcze górka w strone Skrajnicy, małe kółeczko po mieście. Trening bardzo udany.
4:00 dzwoni budzik. Półprzytomny wcinam wielką michę klusek z serem i zastanawiam się po co mi to wszytko :) Objuczony dodatkowym bagażem ruszam na start, zabieram chipa i koszulke, przyczepiam numer. Start opóźniony o pół godziny, ludzie z Krakowa jeszcze jadą.
6:30 - START. "Pojade równym tempem, tak tak" Do Olsztyna wykręcam średnią wyższą niż normalnie na dwugodzinnych wypadach. "Faktycznie, ten peleton sporo daje" Pierwszy punkt kontrolny za Olsztynem, jestem sto-któryś. Patrze na licznik i zastanawiam sie jak szybko zajadę się takim tempem :) Ciśniemy dalej, Suliszowice. Przed Ostrężnikiem niegroźna gleba, zakopałem się w piachu. Później spory kawałek po lasach i polach, w miłej atmosferze żartując z wszystkimi naokoło dojeżdżamy do asfaltów koło Niegowej. Tempo nakręca się samo, kolejne batony przełknięte. Mirów, Bobolice. Doszedłem do wniosku że lepiej nie patrzeć na licznik, tylko jechać w grupie. "Nie ma się czego bać, będę się martwił jak się zajadę :)"
Nareszcie bufet! Spora przerwa, postanowilem troche odpocząć. Nadjeżdża gość z urwanym hakiem. Cholera, to dopiero trzeba mieć pecha :( Podziwiam za wole walki, przerobił na singla i jechal dalej. Jak później doczytałem, przerzutkę pożyczył gościowi który zajechał swoją. Szacunek dla takich ludzi, jak dla mnie powinien dostac nagrodę Fair Play. Zamarudziłem troche, czas toczyć sie dalej..
Szybkie podejście pod górke w Morsku i lecimy dalej. Po bufecie miałem sporo siły i do zamku w Ogrodzieńcu dojechaliśmy bardzo szybko. Tu opuścił mnie Czarek. Wcześniej usłyszałem jednak że jestem 89-ty, co dało mi kolejnego "kopa" energii. Postanowiłem dojechać kogoś żeby łatwiej się grzało. Po kilku minutach dołączam do Mateusza z Bydgoszczy ( wielkie pozdrowienia). W miłej atmosferze wycinamy kolejne kilometry. Po drodze zaliczyłem dość nieciekawą glebę na koleinie, na szczęście bez uszkodzeń. Wyprzedzamy kolejnych zawodników. "Gdzie ten cholerny bufet?" Ciągnęła mnie dalej jedynie myśl o upragnionym 120-tym kilometrze. Marzenia o wypoczynku szybko jednak odeszły - kompan zmotywował mnie do walki :D "Teraz chcesz odpoczywać na bufecie? To na cholere ten cały wysiłek??" :) W ekspresowym tempie wsysając kolejne kawałki pomarańczy dolewam wodę do bukłaka i pozbywam się płynów ustrojowych :-) Powerade w nerke, ruszamy! Pare pozycji do przodu. Przeciskamy się ulicami Olkusza. "Ostatnie 30km nogi jadą same" myśle sobie. Zaczynają się powoli problemy ze skurczami nóg. Dołączamy do innej dwójki, w ktorej jechal gosc z ekipy Bikeboard'u. We czterech o wiele łatwiej było wtoczyć się na najdłuższy asfaltowy podjazd trasy. Kolejne kilometry lecą z prędkością której sam na pewno bym nie utrzymał. 30 km przed metą na punkcie kontrolnym rozjeżdżamy się, żeby później się połączyć i razem pogubić w lesie koło lotniska. Troche czasu w plecy, trudno. Zdycham na podjazdach po polach. Później udało mi się dojechać Jacka z ekipy BB. Pokonujemy niesamowty, techniczny kawałek trasy - wąwóz przed Krakowem. Na metę dojeżdżam chwile za nim. 73 miejsce w generalce. Fantastyczny wynik, ale to nieistotne, najważniejsze że dojechałem na metę. Wielka radość :) Spokojnym tempem dotaczam się na stadion Wawelu i dowiaduję się o 2 miejscu w kategorii. Kąpanie, kiełbaski, dekoracja. Poznani wspaniali ludzie, zawarte wspaniałe znajomości. Ta impreza ma niesamowity klimat i na pewno nie zabraknie mnie na Jura Maratonie 2008!!