8:00 dzwoni budzik. Otwieram oczy i słysze deszcz walący o parapet. W tym momencie już wiedziałem co mnie czeka.
Troche po 9:00 dojechaliśmy na start. Cały czas lało, obejrzeliśmy start giga i zabraliśmy się za przygotowywanie rowerów. Nie dość że to pierwszy maraton w górach, legendarna błotna Istebna, to jeszcze musiało lać..
11:00. Ruszyliśmy z Damianem spokojnym tempem, równo. Już pierwszy podjazd dał mi znać że to nie Jura. A jeszcze nie wjechaliśmy w las..
Później było błoto. Później kałuże brązowej wody i jeszcze więcej błota. Cały czas lało. Już koło 5 km licznik przestał działać. Chwila nieuwagi i pierwsza gleba - w sam środek błotnej kałuży. Od tego momentu było mi już wszystko jedno.
Okulary od razu poszły na tył głowy, trzeba było pogodzić się z piachem w oczach.
3x podciąganie linki. Już po paru km ludzie na trasie pytali o okładziny. U mnie na mecie z tyłu hampli nie było, z przodu zostało 0,5mm okładzin. Giga bym nie przejechał, mimo że to tylko 15km więcej. Czas zainwestować w tarcze..
Pare gleb było.. bez większych uszkodzeń. Klamka wygięta pod kątem prostym. Dużo ludzi połamanych.. Nie był to łatwy maraton.
Przed samym końcem Mr Golonko zafundował nam 45* podjazd po trawie i przejazd przez strumyk. Po opowiadaniach Damzaca sie spodziewałem. Teraz moge jedynie powiedziec ze Powerade to najlepsze maratony w Polsce i na Krynicy na pewno mnie nie zabraknie.